Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

KAPITAN: Czasem dwie... Butelka
Wódki też się znajdzie... i jest uczta wielka!
PEER: — Siedzą przy kominku i gwarzą. I dzieci
Mają wokół siebie? I tak czas im leci
Śród ścisku i pisku, i rozradowanie
Jest duże?
KAPITAN: Zapewne... Dlatego też, panie,
Postąpiłbyś zacnie, gdybyś swą ofiarę
Zmienił w czyn...
PEER: (uderza pięścią w poręcz pokładu)
Przenigdy! Nie, za żadną karę!
Jeszczem nie oszalał! Karmić dzieci cudze
Za swoje pieniądze? Dość ja się natrudzę,
Bywało, nim grosz ten zdobyłem. Nikt w domu
Starego Peera Gynta nie czeka!
KAPITAN: Nikomu
Nie dawaj pan, gdy nie chcesz! To pańskie pieniądze!
PEER: Tak, moje pieniądze! Tak! I ja tak sądzę!
Na ląd — i rachunek: kajuta z Panamy,
Dla ludzi gorzałka — tyle tylko mamy!
Panie kapitanie, ubij mnie w te tropy,
Jeżeli coś więcej dostaną twe chłopy!
KAPITAN: Ubić, nie ubiję, tylko pokwituję.
Lecz... przepraszam pana, burza nie próżnuje.

(odchodzi na pokład przedni; pociemniało; w kajucie zapalono światło — morze rośnie. Mgła. Gęste obłoki)

PEER: Mają swoje baby, mają dzieci swoje,
Ktoś tam o nich myśli, ktoś ma niepokoje;
Gdy powrócą, wszyscy cieszą się wzajemnie!
A w kim ja mam druha? Kto ma druha we mnie?
Co, świeca na stole? A, precz z nią! Do czarta!
A, spoję ich wszystkich! Rzecz zachodu warta!
Nikt trzeźwy ze statku nie wyjdzie! Jak bele
Pijani, urządzą dzieciakom wesele!