Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
AKT PIĄTY.
Na pokładzie okrętu na morzu północnem u wybrzeży norweskich.
Zachód słońca. Czas burzliwy.
PEER GYNT silny, stary mężczyzna z siwą głową i brodą stoi na pokładzie. Ubrany, napół, jak marynarz: w kurtkę i długie buty — Ubranie cokolwiek zniszczone, on sam ogorzały z surowym wyrazem twarzy. — KAPITAN okrętu przy kole u steru. — Załoga więcej na przedzie.

PEER: Patrzajcie, Halling w zimowej szacie —
W gór zachodzących lśni majestacie...
A tam poza nim w lodu zieleni
Brat jego Joklen cudnie się mieni.
Jako dziewica w sukience białej,
Błyszczą się Folgi śnieżyste skały!
Wierch mimie za wierchem, gdzieś sunie, leci —
Stać mi na miejscu, me lube dzieci!...
KAPITAN: (woła ku przodowi)
Dwóch tu do steru! Zatknąć latarnie!
PEER: Chłód przejmujący...
KAPITAN: Burza się garnie.
PEER: Ronden — stąd widać?
KAPITAN: Nie! Za krawędzie
Folgi się ukrył.
PEER: A można będzie
Zobaczyć Blahö?