Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Byłoby go szkoda: dzieło samorodne —
Bóg stworzył je i uznał za pochwały godne.
BEGRIFFENFELD: Masz nożyk!...
HUSSEIN: (chwyta scyzoryk)
Ach, jakżeż łaknę atramentu!
Rozkosz tak się zaciąć!...

(przecina sobie szyję)

BEGRIFFENFELD: (usuwa się na bok)
Zbryzgasz mnie doszczętu!
PEER: (z rosnącym przestrachem) Trzymać go!
HUSSEIN: Trzymajcie!... Trzymajcie nareszcie
To pióro!... Trzymajcie! Papieru przynieście!

(pada)

Pióro-m ja stępione!... Napiszcie na grobie:
„Żyło i umarło, pisząc w każdej dobie!”
PEER: (zatacza się)
Co czynić?... Czem jestem?... Ty, Wielki, obrony!
Czem chcesz, tem jestem!... Turek, podjadek, stracony
Grzesznik... Tylko ratuj!... To mnie już dobiło!

(krzyczy)

Nie wiem, jak się nazwać, jak Ci będzie miło...
Ocal mnie! Warjatów ocal mnie Patronie!

(mdleje)

BEGRIFFENFELD: (z słomianym wieńcem w ręku, wskakuje mu na grzbiet)
Legł w prochu!... Swojego zbył się ja!... W koronie
Niech błyszczy cesarskiej!...

(wciska mu słomiankę na głowę i woła)

Dzierż nam świata ster,
Cesarzu sobkostwa! Wszelki człek
Niech woła: Żyj nam długi wiek!
SCHAFFMANN: (w klatce)
Es lebe hoch der grosse Peer!