Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Co? Ja? O, nie jeszcze!

(alarm; przez tłum przeciska się Hussein)

HUSSEIN: Zameldowano mi, że tu cesarz bawi...
Pan może? (do Peer Gynta)
PEER: (zrozpaczony) Ja — juści!
HUSSEIN: Racz mnie najłaskawiej —
Tu moje papiery — objaśnić w tym względzie,
Czy jaka odpowiedź z ust cesarskich będzie?
PEER: (wyrywając sobie włosy)
A! Dobrze ci! Dobrze, ty, wielki cesarzu!
HUSSEIN:
Może mnie umaczać zechcesz w kałamarzu?...

(zdaleka — z ukłonem)

Panie! Jestem pióro!
PEER: (kłania się jeszcze głębiej)
Bardzo mi przyjemnie!
A waćpan cesarski masz pergamin we mnie.
HUSSEIN:
Mój los wszystkim znany: jestem pióro, panie,
A nikt piasecznicą zwać mnie nie przestanie.
PEER: Mój los: jestem papier, lecz na tym papierze
Nikt się, panie Pióro, do pisma nie bierze!
HUSSEIN: Mnie nikt nie rozumie, biorą mnie do ręki,
Wysypują piasek! Dzięki za to, dzięki!
PEER: Ja dla pięknej dziewki byłem książką... Zdrowie,
Albo szał li błędem drukarskim się zowie.
HUSSEIN: Pomyśl-że pan sobie: męki to ostatnie
Być piórem, którego nikt nożem nie zatnie!
PEER: (podskakując)
Pomyśl pan: dla capa co za los ponury
Ziemi się nie dotknąć, przeskoczywszy góry.
HUSSEIN:
Noża!... Pióro tępe!... Skutek to najprostszy:
Świat przepadł, gdy nikt mnie dzisiaj nie zaostrzy!