Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
W Egipcie.

Świt. Słup Memnona w piasku. PEER GYNT nadchodzi, rozglądając się przez chwilę.
PEER:
Tu, stąd mógłbym snuć już mych wędrówek plany.
Egipcjaninem jestem dla odmiany;
Egipcjaninem — ale na podstawie
„Ja” Peer-Gyntowskiego... Potem się wyprawię
Chyba do Asyrji... Do początków świata
Sięgać, to za trudy zbyt licha zapłata!
Biblijnych historyj dotknę tylko zlekka,
Widoczne są w dziejach dla każdego człeka,
Zaś do szwów docierać, do pierwszyzn roboty.
Nato sił ja nie mam, ani też ochoty.

(siada na kamieniu)

Teraz tutaj siadam, czekam najcierpliwiej,
Aż mnie ranną pieśnią słup ten uszczęśliwi.
Na tę piramidę, spożywszy śniadanie,
Wdrapię się i wnętrze, jeśli czasu stanie,
Zwiedzę też, a potem wkrąg Czerwone Morze
Obejdę, gdzie chyba — daj to, Panie Boże —
Grób Putyfarowej odkryć mi się uda...
Potem w Azjatę zmienię się. Wprzód cuda
Ujrzę babilońskie, wiszące ogrody.
Owe osławione, chcę rzec: owe płody,
Owe najgłówniejsze owoce kultury.
W te tropy się udam pod trojańskie mury,
Stamtąd bezpośrednie mam już połączenie
Z miastem, gdzie przemądrej służono Atenie.
To ja szczegółowo zbadam i objadę
Wąwóz, który, świętą ratując Helladę,
Zakrył Leonidas. Trochę się też rzucę
I na filozofję — chwała tej nauce!
Zwiedzę i opiszę dom, gdzieś, Sokratesie,