Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: W jastrzębia chcę się i gołąbka
Bawić! Uprowadzić! Pofiglować trochę!
ANITRA:
Wstydź się! Stary prorok, a serce tak płoche!
PEER: Prorok nie jest stary, ty gąsko! Czyż stary
Może jeszcze człowiek czuć w sobie te żary?
ANITRA: Puść mnie! Puść do domu!
PEER: Masz tobie! Niewieścia
Kokieterja! Juści! Do domu, do teścia!
My, jak owe ptaki, raz frunąwszy z klatki,
Nie możem już liczyć na ojce, ni matki.
Zresztą w jednem miejscu kisnąć nie wypada;
Człowiek na szacunku traci u sąsiada,
Zwłaszcza, gdy w postaci proroka przychodzi,
Lub czegoś takiego. Przejść nad tem się godzi,
Jak ulotne słowo... Zresztą, już się czyni
Jakaś rzecz niezwykła. Synowie pustyni
Coś się niepokoją — jakby ich zawiodły
Te ich coraz rzadsze kadzidła i modły.
ANITRA: Lecz tyś jest prorokiem?
PEER: Masz swego cesarza
We mnie...

(chce ją pocałować)

Jak się droczy, jak się przekomarza!
ANITRA: Daruj mi ten pierścień z palca!
PEER: Weź-że, proszę,
Te wszystkie świecidła!
ANITRA: Jakież mi rozkosze
Sprawiają wyrazów twych najsłodsze tony!
PEER:
Człowiek, tak kochany, jest błogosławiony!
Zejdę i na piechty przez piaszczyste błonia,
Jako twój niewolnik, poprowadzę konia...

(podaje jej rajtpajczę i zsiada z konia)