Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stąd też zbytnio się nie boję
O znak pustki na twem czole...
Nie! Przeciwnie! Nawet wolę:
Bo to, widzisz, ludzka dusza
O swem „ja” wciąż myśleć zmusza...
Słuchaj! Właśnie myślę o tem:
Nóżki ci ozłocę złotem —
Nie żadne to przecież zło! —
Bransoletę dam, a wreszcie
Jako duszę dam niewieście
Swojej siebie — ot i co!
Zaś poza tem — status quo!

(Anitra chrapie)

Jakto? Chrapie? Nie słuchała
Moich wyznań? Na nic cała
Ma wymowa? — Nic! Tu właśnie
Słowa moje, jako pieśnie,
Pogrążyły pannę we śnie...

(wstaje i rzuca jej klejnoty na łono)

Masz naszyjnik... Przenajsłodsze
Śpij mi, dziewczę, śnij o Piotrze!
Patrzaj, jak twój cesarz płonie
W diademie! Tyś mu skronie
Ozdobiła w śnie! Dziś on,
Peer Gynt, swem „ja” zyskał tron.

Droga, którą przechodzą karawany.
W głębi oaza.
PEER GYNT na białym koniu galopuje poprzez pustynię, trzymając przed sobą ANITRĘ.

ANITRA: Puść mnie, bo ukąszę!
PEER: Nie boję się ząbka!
ANITRA: Czego chcesz?