Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ANITRA: To nie wściekłych kotów wrzaski,
Coś gorszego, proszę łaski.
PEER: Cóż takiego?
ANITRA: Ach, nie mogę!
PEER: Mów-że!
ANITRA: Wstyd mnie zdjął, niebożę!
PEER: (zbliża się ku niej) Zali to jest owa siła,
Co mnie całkiem wypełniła,
Kiedym ci ten opal dawał?
ANITRA: (przerażona) Ty, coś ziemi jest klejnotem,
Chcesz się równać z wstrętnym kotem?
PEER: Moje dziecko, jeden kawał
Miłość kota, czy proroka!
ANITRA: Żartobliwych słów patoka
Z warg ci, panie, słodko płynie.
PEER: A ja powiem mej dziewczynie,
Że, jak cały ród niewieści,
Zna po wierzchu wielkich ludzi.
Prawda, chęć się we mnie budzi
Do rozmówek drwiącej treści,
Zwłaszcza, gdy się jest we dwoje...
Stanowisko, widzisz, moje
W maskę mi się stroić każe —
Obowiązki świata wraże
Nadają mi chłód powagi...
Te zabiegi, troski, blagi
Czynią dla mnie — mówię święcie —
To prorocze me zajęcie
Nazbyt ciężkiem... Ale wnet
Mija wszystko!... Tête à tête
Jestem Piotrem — jestem sobą!
Hej, tam prorok z swą chorobą,
A przy boku twym ja jestem!

(siada pod drzewem i ciągnie ją ku sobie)