Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Noc księżycowa. — Gaj palmowy przed namiotem Anitry.
PEER GYNT z lutnią arabską w ręku, siedzi pod drzewem. — Włosy i broda przycięte, wygląda znacznie młodziej.

PEER: (mówi i śpiewa naprzemian)
Zabrałem klucz od rajskich wrót,
Morski mnie porwał prąd;
Północny wiatr mój okręt wiódł —
Gorzko niewieści płakał ród,
Kiedym opuszczał ląd;
Ku południowi statku pług
Ciął chwiejnie płoski fal...
Jam go podpalił, niby wróg,
Gdzie od pobrzeżnych, jasnych smug
Palm wieniec patrzy wdal.
I na pustynny-m okręt siadł,
Na czworonożny gmach!...
Spięty ostrogą ten mój gad,
Jak ptak skrzydlaty, pędzi w świat...
I ja dziś ptakiem, ach,
Anitro, soku palm! To mus
K’twej mnie słodkości pcha!
Ach, nawet ser angorskich kóz,
Czyż on mi taką rozkosz niósł,
Jak ty, Anitro ma!...

(przewiesza lutnię przez ramię i podchodzi bliżej)

Cicho — czy ma luba słucha?
Czy nadstawia pilnie ucha?
Czy spogląda z za firanki,
Bez spódniczki, bez katanki,
Łowiąc tok mej kołysanki?
Cyt! To jakaś nuta głucha —