Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Śladem zatopionych karawan, żeglarze
Po tym rozhukanym popłyną obszarze.
Ożywczy dech wiatru wyziewy rozwieje;
Deszcz upadnie z niebios, obudzi nadzieje,
Miasto jedno, drugie, skrzętny naród wzniesie,
Łan się rozzieleni, zadrżą palmy w lesie...
Tam, poza Saharą, wdali, wdali na południe
Nowa-by kultura zakwitnęła cudnie.
Fabryki Timbuktu w ruch wprowadzi para,
Bornu się przekształci w wzorową kolonję,
Do Gabu w wygodnym popędzą wagonie
Uczeni badacze, aż do Nilu... Stara
Norweska ma rasa znajdzie tu, śród morza,
Na tłustej oazie nowy ląd!... Wszak boża,
Królewska to rasa, reszty zaś dokona
Przymieszka arabskiej krwi — krew to nie płona!
A tu, nad zatoką, śród wyniosłej skały,
Stanie Peeropolis, gród mój przewspaniały!
Ten świat się już przeżył... Czas na nowe plemię,
Na mą Gyntjanę, moją młodą ziemię!...

(zrywa się)

Tylko kapitały, a już to zdziałamy!
Złocistego klucza do tej morskiej bramy!
Wojnę wydać śmierci! Wysyp, kutwo, grosze,
Które bez pożytku ukrywasz w pończosze!
Cały świat rozpiera swoboda podniosła!
I ja wrzeszczeć będę na wzór tego osła
Z arki i do moich stęsknionych wybrzeży
Przyprowadzę wolność, morski powiew świeży!
Wdal! Wdal!... Do mnie skarby zachodu i wschodu...
Królestwo za konia... a raczej połowę...

(rżenie konia w pieczarze)

Koń!... Zbroja!... Strój!... Skarby!... Co, wszystko gotowe?...

(podchodzi bliżej)