Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wspaniale tak siedzieć w duchu podniosłości!
Zacna myśl jest lepsza od władzy i włości!
Zaufajmy Panu! Onci sam wyliczy,
Jaką człowiek zniesie porcyję goryczy.
Cny Ojciec, na ból nasz On się nie łakomi...

(rzuca spojrzenie na morze z westchnieniem)

Jeno, że się mało zna na ekonomji. —

Noc. Obóz marokański na skraju pustyni.
Ognisko. — Wypoczywający wojownicy.

NIEWOLNIK: (nadchodzi, wyrywając sobie włosy z głowy) Znikł cesarza rumak biały!
INNY NIEWOLNIK: (nadchodzi, rozdzierając sobie szaty) Skradzion strój cesarza święty!
DOZORCA: (nadchodzi)
Sto rózg wszystkim w gołe pięty,
Gdyby znaleźć się nie miały!

(wojownicy dosiadają koni i galopują na wszystkie strony)
Świt. — Na przodzie sceny grupa drzew.

PEER: (na drzewie, z odłamaną gałęzią w ręku, odgania od siebie czarną małpę)
Fatalnie, doprawdy! Noc była przepadła!

(uderza naokoło siebie)


Cóż to znów za siła ciebie tu przywiodła?
Rzuca orzechami... Czyżby to orzechy?
Z takich małpiszonów niema człek pociechy!
Powiada gdzieś Pismo: „Walcz i czuwaj, człecze!”
Ale ja nie mogę... nie wiem, jak się zwlecze
Stąd me cielsko słabe... zmęczony-m i chory!...

(znowu podrażniony i niecierpliwy)

Ha! Już mi dojadły do krwi te potwory!
Trzeba się ratować, chociażby po trupie:
Złapię jedną bestję, powieszę, obłupię.