Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzenie byłoby obelgą, gdyby można było je odnieść do wszystkich, żeby użyć właściwego słowa, funkcjonariuszy krytyki. Ono oznacza jednak (czuję się w prawie o tym sądzić) coś absolutnie wyjątkowego. Większość przygodnych funkcjonariuszy krytyki z całym bezwstydem uprawia hochsztaplerstwo. Trochę wstyd o tym pisać, bo także hochsztaplerzy napiętnują hochsztaplerstwo. Zaufanie społeczne do krytyki zostało do tego stopnia pogrzebane, że trzeba dziś wielu lat pracy, żeby przynajmniej indywidualnie zasłużyć na zaufanie czytelników. Pretendować do krytyki to znaczy dziś dowodzić każdym napisanym słowem, że się nie kłamie. Moje pochwały Maciąga byłyby znów obelżywe, gdyby w krytyce nie trzeba było zaczynać wszystkiego od początku. Maciąg dorabia się zaufania u czytelników. Nie przeinacza faktów, nie pisze o tym, na czym się nie zna, nie używa pojęć, których nie rozumie, unika słów, które nic nie znaczą, i tak dalej, i tak dalej.
W tym wszystkim chodzi mi o zwyczajne rudymenty. Co do mnie, zgadzam się z Maciągiem niesłychanie rzadko w sposobie rozumienia pisarzy i ich dzieł. Zaufanie nie polega jednak na tym, żeby rzeczy identycznie rozumieć. Wystarczy wierzyć, że ktoś drugi mówi to, co myśli i to myśli z dobrą wolą poznania jakiegoś faktu czy zjawiska. Nie będę ukrywał, że niejednokrotnie stanowisko Maciąga wobec różnych zjawisk literackich oceniam jako krytyczną bezradność. Dałoby się przytoczyć niejeden przykład takiej bezradności. Chociażby ocenę „Przygody w kolorach“ Czeszki i „Benka Kwiaciarza“ Marka Nowakowskiego. Powieść Czeszki traktuje Maciąg jako tekst banalny, a z jego wywodów wynika, że nie zauważył, co w tym tekście najważniejsze. Dla mnie powieść Czeszki jest najpełniejszym zapisem lite-