Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rackim najrozmaitszych argumentacji konformizmu i oportunizmu z tak zwanego minionego okresu. Czeszko wyczerpał niemal wszystkie możliwe, od wulgarnych poczynając na filozoficznych kończąc, argumentacje tego typu. Rzetelny ich zapis jest dla mnie o wiele wartościowszy niż wszystkie negatywne oceny takich argumentacji. Maciąg zauważa jedynie, że w swoich ocenach Czeszko nie jest oryginalny. Jakaż oryginalność była tu jednak możliwa. Z Nowakowskim sprawa jest jeszcze bardziej przykra i rażąca. Maciągowi nawet na myśl nie przychodzi, że Nowakowski jest ostatnim człowiekiem, który cokolwiek potrafiłby wymyśleć „pod modę“ i dla takiego czy innego literackiego czy intelektualnego konceptu. Wietrzyć u Nowakowskiego świat literacko wymyślony to znaczy przyznać się, że się samemu nieczęsto odstępuje od biurka, przy którym się czyta i pisze. Ta pomyłka Maciąga jest zresztą bardzo znamienna. Maciąg jak przystało na krakowianina jest najzupełniej przekonany, że prawdziwy pisarz wymyśla literaturę, zmieniając co najwyżej miejsce przy biurku na miejsce w bibliotece uniwersyteckiej. Nawet język Nowakowskiego nie wydaje się Maciągowi prawdziwy i w tak zwanym życiu podsłuchany. Rozkoszni są ci krakowscy intelektualiści. Niedawno Henryk Vogler w podobny sposób potraktował prozę Edwarda Stachury. A swoją drogą zazdroszczę, że w Krakowie można jeszcze być święcie przekonanym, że wszelka literatura powstaje w podobny sposób jak u Tomasza Manna.
Wspomniałem o języku a to akurat problem u Maciąga ogólniejszy. Pomyłka z Czeszką i Nowakowskim wyniknęła z niewrażliwości krytyka na język prozy. To nie tylko krakowskie sentymenty sprawiły, że dla Maciąga Filipowicz pisze lepiej niż Czeszko. Maciąg