Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy twarz, ręce, oczy objawione na nowo przez film posiadają świeżość, pełnię, są maską wieloznaczną, są bogatsze od słów, to musimy sobie wreszcie powiedzieć my, ludzie słowa“ (str. 84). Swoją zgodę na konieczności wyraża jednak najczęściej obosiecznie: „Piękna sztuka pisania zmienia się w naszych oczach w sztukę brzydkiego pisania. Nikt już nie chce ładnie pisać, ładne pisarstwo cieszy się najgorszą opinią, ładne pisarstwo stało się archaiczne, gorzej — podejrzane“ (str. 158). Namiętny i niczym nie ukrywany sprzeciw Rudnickiego wybucha jednak raz po raz z całą siłą: „Teraz przeciwnicy słowa powinni pójść jeszcze dalej, powinni wystąpić z antysłowem, wiodącym do granic milczenia. Wszystkie schody antypowieści, antydramatu tamże właśnie prowadzą“ (str. 159).
Myślę, że zrozumiały niepokój Rudnickiego jest po trosze małoduszny. Jego sztuce nazywania uczuć słowem nic nie grozi. Korzystać będą z niej także Młodzi w chwilach coraz rzadszego i coraz większego, to przyznaję, luksusu — luksusu obcowania z sobą sam na sam: bez tłumu, bez ulicy, bez zagłuszającego hałasu, bez muzyki podczas miłości i podczas snu. Mimo wszystko swoją recenzję z „Niekochanej“ pisze każdy o wiele częściej i nie tylko w chwilach tak ostatecznych, jak to uczynił ów Młody Tragiczny. Czasami mi się wydaje, że Rudnicki powinien mniej się wszystkim przejmować, a więcej ufać sobie. Pisarzom i sztuce sprzyja niepokój, Rudnicki jednak jest aż nazbyt wrażliwy na niepokoje głębokie, żeby nie przychodziła człowiekowi ochota odradzać mu niepokojów płytkich. Czasem one właśnie paraliżują jego pióro.
Czepiam się polemicznie Rudnickiego w większym stopniu, niż to robiłem w stosunku do niego kiedy-