Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gód nauczycielki mankament, bo we wsi jest bimbrownia, a nie ma szkoły. W dodatku nauczycielka nie tylko bez szkoły, ale i bez dzieci. Te dwa braki nie są na tyle istotne, żeby nie mogła się odbyć inspekcja administracji szkolnej. I to inspekcja udana, bo jakim brakom nie sprosta polski geniusz narodowy. Uosobieniem tego geniuszu jest sołtys i wojskowy ekskomendant w jednej osobie. Zawadiaka, desperat, uroczy dzierżymorda i dusza człowiek. Niemal Jarema Wiśniowiecki w skali osadniczej wsi na Ziemiach Odzyskanych. Jarema w jednym, a Kmicic w drugim, bo także amant.
„Siłaczka“ Macha niewiele ma z Żeromskiego. To raczej ktoś taki jak Jagienka. Wprawdzie nie rozgniata orzechów, ale rozkłada na obydwie łopatki wiejskich osiłków. Wbrew tytułowi powieści nie ona zresztą jest najważniejsza. Najważniejszy jest sołtys Bałcz. On jest obiektem jej fascynacji, a więc i motorem jej działania. Żywioł Bałcza porywa ją od samego początku, ona jest w jego mocy, choć udaje, że z nim walczy. Udaje walkę, bo nie chce przyznać się do miłości. Miłość musi być w tej powieści Macha właśnie taka: nie w pełni świadoma, a w każdym razie nie zaaprobowana. To stadium miłości może być źródłem przygód i zewnętrznych napięć. W tym stadium miłość oznacza walkę. Może to być walka nawet fizyczna. Później zaczyna się psychologia, a właściwie jej wszechwładza. Tej wszechwładzy nie mógłby się oprzeć konflikt nauczycielki i sołtysa. Nauczycielka i sołtys zamieniliby się w parę kochanków i byłby koniec filmu czy powieści o wiejskiej siłaczce i wiejskim watażce. O prawie i bezprawiu. O przygodzie. A najgorsze, że Mach wkroczyłby na teren, na którym trudno mu byłoby udawać naiwność.
Mach pozwolił sobie w swojej powieści na rozko-