Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto to przyjechał?... kto to jest?... dlaczego nie podjeżdża... co to znaczy?... — wołali rozgorączkowani bracia Laccy.
— Czyje to konie? — pytali chórem rodzice panny młodej.
— Kto to taki? — wołała zaciekawiona panna Emilja, zapominając o swej niedoli.
Różański spojrzał w okno i rzekł obojętnie:
— A!... to moja kareta...
Starzy Laccy, młodzi Laccy i panna Lacka osłupieli.
— Jakto? co?! jakim sposobem? — pytali rodzice panny młodej.
Różański, zawsze spokojnie, zwrócił się do narzeczonej i rzekł:
— W miasteczku Stajankach złamał się dyszel przy karecie, nie mogłem jechać dalej, karetę zostawiłem u kowala, a sam nająłem pierwszego lepszego chłopaka z końmi, chcąc stanąć prędzej na miejscu. Myślałem, że naprawa dłużej potrwa, widzę, że się prędko załatwili — dodał jakby do siebie.
Panna Emilja uśmiechnęła się rozkosznie, z oczu jej tryskało szczęście, podeszła o krok bliżej do narzeczonego i szepnęła w zruszonym głosem:
— Jakie to szczęście, że panu nic się złego nie stało, nic mi pan o tem nie mówił... a jaki niedobry...
I spojrzała mu w oczy ze słodką kokieterią.
Zmiana była tak prędka, że Różański patrzał na nią zdumiony; promienny blask w oczach, które spoglądały tkliwie, radość, bijąca z całej twarzy, głos pieszczący, sprawiały mu ból nieznośny.
Domyślił się wszystkiego, zagryzł usta i mruknął z cicha:
— Coś bajecznego!
— Co pan mówi? — szepnęła z uśmiechem.
Wzdrygnął się, ale się opamiętał i odparł prędko:
— Nic mówiłem nie o tym drobnym wypadku, ponieważ pani wydała mi się nieswoja.
Podała mu rękę żywym ruchem i rzekła z prośbą w glosie:
— O! niech mi pan daruje! Byłam dla niego tak niedobrą, ale bolała mnie głowa. Zresztą wzruszenie...
— Teraz już panią nie boli? — zapytał z odcieniem ironji w głosie, której nie zauważyła.