Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! czyż długo mogłabym być cierpiącą... pan tak zbawiennie na mnie działa... skoro się kocha... niema mowy o żadnem cierpieniu.
Patrzał na nią, słuchał wzburzony do głębi; ufność prysła, gorycz i zawód zalały mu duszę ironją, szyderstwem, wzgardą. Patrzał na tę kobietę, kochaną bardzo jeszcze przed paru godzinami i pomyślał, że liść tak prędko nie opada z drzewa, jak od niego ulatywała miłość. Puścił jej ręce i przeszył ją ostrym wzrokiem, ale ona tego nie widziała, stała uśmiechnięta słodko, promienna radością, a on pomyślał znowu, że ta słodycz i ta promienność skierowane są wyłącznie do karety, symbolu jego bogactwa. Dla niego zaś osobiście ma chłód i niechęć, któremi go witała.
Jeszcze chwila, a możeby wybuchnął strasznie, ale zbliżyli się do niego rodzice i bracia Laccy. Twarze mieli uśmiechnięte, rozradowane, otoczyli go w koło i Julek rzekł:
— Pytałem się stangreta, mówi, że dyszel dobrze naprawiony, konie także podkarmił, czeka, kiedy podjechać, mówi, że bardzo się spieszył.
Stary Lacki wziął Różańskiego za rękę.
— To i nie zwlekajcie, drogi chłopcze, już tam i księża oczekują, już pora.
Julek objął go za szyję i rzekł wzruszony:
— Januszu, zabierasz nam siostrę, ale nie wiesz, jak cię kochamy, bądź nam bratem. Tobie go oddaję, Emilko, weź go i kochaj zawsze... To rzekłszy z powagą starszego brata złączył ręce młodych ludzi!
Panna Emilja podniosła oczy na narzeczonego i mrugając powiekami, jakby chcąc ukryć łzy, szepnęła z wyrazem tkliwości na twarzy i w głosie:
— Kocham... i ufam, że będę szczęśliwa!... Co za szczęście!
Zwrócił się do niej gwałtownie ze zmienioną twarzą i spytał prawie szorstko:
— Pani już nie czuje obawy?
Zmieszała się, lecz uśmiech wesoły błysnął na jej ustach.
— Ach, cóż znowu! niemądra byłam, proszę tego nie pamiętać...
I ścisnęła go za rękę.
Pani Lacka raptownie załkała!