Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłaby katastrofa, co! Pomyślcie, ile dramatów i rozdzierających scen; panna Emilja musiałaby wyszarpnąć ze swej duszy brylanty. Stary wyga Lacki zacząłby szukać znowu bogatego zięcia i — o zgrozo! oko jego mogłoby paść na naszą grupę. Gwałtu! czekam jeszcze pół godziny! kwadrans! potem kwituję z wesela i zmykam!
— Cicho! idzie ktoś.
— Idzie i szeleści — może już panna Emilja.
— Cicho bądź, Stasiu — mitygował kuzyna pan Stefan.
Do salonu weszła prędko młoda, przystojna kobieta, ubrana w różowy atłas i ciemno-bordo róże. Spojrzała na grupę panów i szybko posunęła się naprzód, mnąc w ręku koronkową chusteczkę.
Pan Józef Okmiński wyszedł na jej spotkanie. Ona chwyciła go za rękę.
— Józefie, bój się Boga, czemu on nie przyjeżdża?
— Przecież panna młoda jeszcze nie gotowa?
Skrzywiła się i wzruszyła ramionami.
— Dawno ubrana, czeka i nie chce tu wychodzić, bo się wstydzi. Ale co to jest, że jego niema?
— Spóźnił się poprostu, zaraz pewno nadjedzie.
— Przecie on ma przyjechać własnemi końmi, prawda?
— Właśnie dlatego spóźnia się; ze Skib trzeba jechać dwie doby, może na jakim popasie coś go zatrzymało. Wreszcie niepotrzebnie się alarmujecie, dopiero po piątej.
— Dobry jesteś! o szóstej naznaczony ślub.
— Do tej pory dwadzieścia razy przyjedzie, uspokój się, Marychno! a gdzie są młodzi Laccy? nie zbyt gościnni, że tak schowani.
Młoda kobieta uśmiechnęła się.
— U Emilki są, chodzą od okna do okna. Słuchaj, Józiu, a jak on naprawdę nie przyjedzie?
— Ale co znowu! mówię ci, bądź spokojna; dwa dni rwał końmi, może je zmęczył i teraz się wlecze.
— Pójdę, uspokoję Emilkę.
Zaszeleściała suknią i wybiegła z pokoju.
Pan Staś przyskoczył do kuzyna.