Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A co! nie mówiłem ci, ubrana już, czeka, złości się, a tu się wstydzi wyjść, bo nie chce być pierwszą, cha, cha, cha! czy nie mówiłem?
— To nie dowodzi, że idzie za niego dla miljonów — odparł Stefan.
— Czuję, że dziś wszystko się sprawdzi, com rzekł.
W tej chwili zaturkotało przed domem.
— Wiwat! przyjechał! — zawołał Staś.
Jednocześnie weszli a raczej wbiegli dwaj młodzi Laccy. Jeden we fraku, drugi w galowym studenckim mundurze, z pretensjonalnie podkręconym wąsikiem. Obaj skoczyli do okna.
Ogromne zdziwienie odbiło się na ich twarzach, spojrzeli na siebie, potem na obecnych panów, a starszy rzekł:
— Ależ to chyba nie Janusz? Cóż to znaczy? Kto to taki?
Panowie zbliżyli się do okna.
Przed gankiem stała bryczka, pomalowana na jaskrawo zielony kolor. Siedzenie przykryto kraciastym kilimkiem, z pod którego wyglądała słoma. Na koźle siedział parobek w szarej burce i zwykłej czapce, trzymając w czerwonych rękach lejce i gapiąc się z otwartemi ustami na dwór i panów w oknie. Para koni chudych, z powycieranemi bokami od szlei, dopełniała całości zaprzęgu. Konie, widocznie zmęczone, oddychały szybko, para buchała z ich boków, łby pospuszczały smutnie. Z bryczki wyskoczył lekko młody człowiek w płaszczu podróżnym.
Na wszystkich twarz ach odbiło się zdziwienie; Laccy powtórzyli: „co to jest? co to znaczy?“ — i wolno, nie śpiesząc się wyszli z salonu.
Staś spojrzał na towarzyszy i wybuchnął tłumionym śmiechem.
— A to historja! Jak mamę kocham, pęknę od śmiechu! Cha, cha, cha!
— Ot, pokazał się twój miljoner! — zażartował Stefan.
Staś szeroko otworzył oczy.
— Cóż ty serio myślisz, że to jego własne konie?
— A czyjeżby?
— Cha, cha, cha! pyszny jesteś, jeszcze lepszy, niż ta bryczka i ten fornal!