Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Różański może się podobać nietylko jako świetna partja, ma urodę, postawę, bardzo wykształcony, inteligentny.
— To znaczy, że ja pod tym względem byłem upośledzony — zażartował brunecik, muskając wąsik.
— Nie, to znaczy, że panna Emilja naprawdę kochą Różańskiego, ja za to ręczę.
Kilka głosów odezwało się:
— Niech pan nie ręczy za nikogo, panie Stefanie, to się nie opłaci.
— Kto wie, czy Staś nie zna lepiej panny Emilji od nas.
— I może lepiej wie, czem się zapala ta rakieta.
Staś podniósł patetycznie ramię w górę i potrząsając dłonią, zawołał:
— Elektrycznym blaskiem brylantów, moi panowie, niczem więcej; ona nie potrafi inaczej kochać.
— A on?
— On się prawdziwie zakochał; ona go wzięła na oczy, on ją na miljony.
— Kto tam jeszcze wie, czy on naprawdę taki bogaty.
— Racja, kto to może wiedzieć.
— Ba! Skiby — słyszałem od Wołyniaków — śliczny majątek, oprócz tego ma jeszcze gdzieś jakieś dobra.
— Byłeś u niego? widziałeś? Mieszka daleko, koleją przyjeżdża, co tam można widzieć. Fama łatwo się rozchodzi.
— Ależ, dajcie pokój! — oburzył się Staś. — Bieda często ukrywa się pod korcem, bo ją niechętnie prezentują, ale miljony, fiu! fiu! o ile same błyszczą, o tyle lubią przedstawiać się strojnie. Różański, to bogacz, tego mu nie można kwestjonować; zresztą, dowodzi tego, żeniąc się bez posagu; teraz nie słychać o ślubie biedaka z biedaczką! Spytajcie Józefa Okmińskiego, to kuzyn Różańskiego, więc wie najlepiej.
Wysoki, elegancki mężczyzna z czarnym zarostem wzruszył ramionami.
— Cóż mam mówić, sami zobaczycie.
— Aby tylko nie umknął, bo coś się djablo spóźnia — rzucił ktoś z boku.
— Prawda! Dalibóg, gotów drapnąć! — zaśmiał się Staś.
— Nie bądźże pan złym prorokiem.