Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Księżna pochyliła się szybko i ucałowała syna.
— Masz rację, Ty będziesz inny! A tymczasem przeprowadź kuce, bo zgrzane.
— O czem gawędziliście? — zwróciła się do mężczyzn.
— Tak ot... ot, o kwestiach bieżących...
— Zaglądaliśmy w oblicze przyszłości śmiało, bez ceremonji — dorzucił hrabia.
— I jakież wnioski?...
— Że nie tyle jest enigmatyczna, ile ciekawa.
— A przedewszystkiem szczęśliwie i dobrze urodzona — dodał Hruda.
— Tak, ale... nie z arystokracji — z zabawnym akcentem rzucił hrabia.
— Bez paranteli! — zakończyła księżna z osobliwym grymasem ust i kiwnięciem ręki.
Zaśmieli się.
— Wybornie naśladujesz Krysta!
— Nie żartujmy, panowie, bo to naprawdę narodziny wielkiej doby. Idzie ona ku nam, jak bóstwo z zasłoniętem obliczem i niewiadomo, łaskawa, dobra i piękna dla wszystkich i wyrozumiała czy też zmienna w nastrojach.
— Lękasz się jej... księżno?...
— Ja?... O nie! Zawdzięczając profesorowi jestem na jej przyjęcie przygotowana.
— Brawo, Bożenko!
— Tak, stryjku, ja już w tej nowej dobie zorjentować się potrafię — i żyć. Ja jej zresztą oczekuję, wierzę w jej moc, chciałabym tylko zbadać jej charakter i jej siłę. Geneza jej poczęcia daje gwarancję, — prawda... ale jej przyszła twórczość?...
— Będzie świeżą, młodą, nową, — kochana księżno! Już dzień! A zaćmienia minutowe bywają nawet na słońcu. Mamy prawo żądać tego dnia, czekać nań, bo on nasz! I ta bogini nasza — przyszłość — jest już bez zasłony —