Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mal z namaszczeniem. Dygotał wewnętrznie, ręce mu się trzęsły i usta.
W duszy zaś już nie protest, nie obojętność, lecz błagalne jakieś pytanie, trwożne, jakby niepewne:
— Co ja robię... jak ja śmię to robić!... czy wytrwam?...
Do serca wstąpiło upokorzenie tak brutalnie silne, że stało się pokorą. Wykrzyk duszy:
— Herezja! Że też na to pozwolili?
Prefację ksiądz Józef odśpiewał bez intonacji, głosem drewnianym, łykał ślinę, bo schło mu w ustach i dusiło go wzruszenie, jednocześnie karcił się za zupełną utratę zimnej krwi, tak jakby mu coś skuwało wolę. Nie wzywał na pomoc chłodu, obojętności, ani ironii; instynktem czuł, że już nie powrócą, że są po za nim. Nadchodzi-