Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły na niego nowe siły, prądy nieznane, a tak przeogromne, tak ujarzmiające, że były jak ocean wielkie, jak ocean głębokie. Szły te potęgi, zalewały go falą przemożną. Myślą od nich uciekać nie mógł, nie zdołał już władać sobą. Brała go w niewolę Moc Najświętsza, Moc Wiekuista, lecz on jak niemowlę, nie poznawał Jej i... jeszcze nie pojmował.
— «Sanctus! Sanctus! Sanctus!... — wyszeptały usta prymicjanta, czoło schylił nisko, z poddaniem.
Pot operlił mu blade skronie, oczy pół przymknięte połyskiwały sinemi białkami i szkliły gorączką. Zbielały mu wargi, pierś dyszała szybko.
Uwaga asystujących księży i bliższych widzów skupiła się na nim. Pochłaniał ich niezwykły widok jego ca-