Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Człowiek pod każdym względem...
— I t. d., i t. d. Nie powtarzaj się, Krzysiu, znam już to napamięć. Zresztą walory takie posiada nie on jeden.
Krystyn rozłożył ramiona bezradnie. Dada śmiała się serdecznie.
— Ale on chce ci dać szczęście i założyć z tobą rodzinę.
— Nareszcie trafiłeś na to, co jest dla mnie najważniejszem. Tylko nie zgłębiasz dostatecznie treści owej rodziny. W takiej jedynie zajaśnieje szczęście i zakwitnie piękno, w której obie strony ożywione są jednakowem uczuciem i pragnieniem. Ale uczuciem głębokiem i prawdziwem nie... szałem. Powiedział mnie to raz... ktoś...
Zająknęła się, dodała ciszej:
— I miał wielką, wielką rację.
Była chwila milczenia, w której każde z nich co innego myślało, lecz myśli te krążyły w niewielkiej od siebie odległości.
Mały Kubuś podbiegł do matki i wskoczył jej na kolana. Dada zaczęła go pieścić a Kasia nagle spojrzała na zegarek.
— Powinni już być, pociąg dawno przyszedł!
— Gdzie tatuś? — spytał chłopczyna.
— Tatuś pojechał samochodem po gości na stację — odrzekła Dada i zwróciła się do Kasi.
— Skoro pan Andrzej był teraz znowu z chłopcami w Poznaniu, to zapewne i Wojtek Dębosz jedzie do nas, bo skądże trzy osoby jak podaje telegram.
— Może jedzie Pobóg?
— Wątpię, byli już w Poznaniu a teraz są w Krążu.
— Dla Wojtka nie telegrafowałby w ten sposób.
Ale za chwilę porwali się wszyscy z ławki.
— Podjeżdżają! — krzyknęła Kasia z krwawym rumieńcem na twarzy.
Zahojski bystro spojrzał na nią, potem na Dadę, która uśmiechnęła się i ni z tego ni z owego ucałowała Kasię.