Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja tak żyłem! bez Ciebie Boże... i Tobie chciałem tak służyć!?
Po Komunji Świętej niby zaczarowany odprawiał dalszy ciąg Mszy ze spokojem uświęconym wiarą.
Krwawe stopy Jezusa były mu teraz gorzkim wyrzutem za przeszłość, słodyczą i podnietą na przyszłość. Czuł plastycznie posłannictwo swoje i miał pewność w siły, że spełni to powołanie godnie, sumiennie, z rozkoszą, z wdzięcznością do Boga, że został wybranym. Uroczysta błogość otoczyła go swem skrzydłem dobroczynnem.
I oto jest już silnym jak mocarz...
Aż wreszcie rozbrzmiało w kościele płynące od ołtarza.
„Ite Missa est.“
Gdy prymicjant odwrócony od ołtarza na kościół żegnał zebranych, miał twarz świętego, taki blask i pogoda zdobiły ją.
— Pater et Filius et Spiritus Sanctus. Amen.
Ostatnią Ewangelję śpiewał głosem natchnionym. Patrzano na niego z pobożnym zachwytem. Był władcą chwili wielce podniosłej, był wybranym dzieckiem Kościoła, bo nad nim spełniła się łaska.
Ksiądz Józef jak zdobywca największego skarbu życia Wiary, oczy miał blasków pełne i pełne łez szczęścia.