Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet myślał, że tam jest pustka, że ten gmach religji, czczony przez ludy nie zawiera w sobie dogmatu, lecz ironję szydzącą potwornie z wierzących. I teraz on sam, on ksiądz — ateusz, ksiądz — bluźnierca stanął przed dogmatem, ujrzał go oczami duszy, sercem odczuł i... uwierzył. To spłynęło nań jak — objawienie...
Bóg tak chciał! Ten Wszechwładny, istniejący bez początku i końca, który światy stwarza, który czyni takie oto cuda wśród ludzi jakim jest dzisiejszy cud z nim.
Ksiądz Józef uwolnił się ostatecznie od zwątpienia. Burza ucichła, pozostało ukojenie, upojne, błogosławione.
Wzniósł do góry oczy zalane łzami, spojrzał na krzyż dębowy, na przebite, krwawe rany Chrystusa, na oblicze Jego spokojne, lecz bolesne, hojne dla dobrych, miłosierne dla grzesznych, dobre dla uczciwych i zbrodniarzy, łaskawe, wielkie, Boskie, Najświętsze.
Usta prymicjanta otworzyły się, chciał wypowiedzieć uświęcone słowa i... usłyszał je z ołtarza, wypowiedziane głośno, dobitnie, z mocą niezłomnej wiary, z nakazem wiary...
„Hoc est Corpus meum...

Hic est Calix Sanguinis mei,
novi et aeterni testamenti.“