Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął „Konsekrację“. Burza szalona targnęła duszą jego. Wir jakiś straszliwy porwał go w otchłanną przepaść odsłaniającej się zagadki. Ujrzał nagle ruinę swej niewiary, bo oto umysłem stanął przed — Prawdą.
W tym przełomowym momencie, w tej chwili tragicznie wielkiej, uczuł, że jest nędznym wobec siły przeogromnej, wobec potęgi, której nie zgłębiwszy — nie uznawał...
Aż oto zrozumienie przyszło, uderzyło w niego mocą, sprawiającą ból okrutny i dającą zarazem słodycz niezwykłą. To objawił się Bóg!... Jest!... Jest On i włada!...
Jest Jego majestat, Jego nieziemskość, Jego Boskość niepojęta, lecz jedyna. Tylko istotność Stwórcy Wszechrzeczy, tylko odczucie Boga może dawać takie wrażenia bezgraniczne, takie szarpanie duszy i wznoszenie się jej do wyżyn magnetycznie ciągnących serce, porywających do szału wszystkie nerwy. To nie miraż, nie złuda!... Nie wytwór wyobraźni ludzkiej... To prawda przepotężna, tak cudowna, że umysł gubi się w niej, zatraca... bo nie jest zdolnym objąć tajemnicy...
Prymicjant przechodził chwile obłędne, zrozumiał, że był ślepym dotąd, że żył bez treści, dlatego tylko, iż ów Sezam z ukrytym skarbem był dlań tajemnicą. Zamiast otworzyć ten skarb i zbadać, on omijał go z lekceważeniem. Ach!