Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chryste! Chryste! Tyś przemówił! Tyś przemówił do mnie?! Chryste!!!
Prymicjant upadł na ołtarz twarzą białą jak opłatek. Łkanie wydała pierś jego, łkanie duszy, łkanie serca, uczuć wszystkich do dna zmąconych. Cud nad nim spełniony. Słowa święte i prawdziwe Sam Chrystus wypowiedział. Słyszał głos Boży, ujrzał Boskie usta mówiące... dla niego tylko widoczne.
Łkał z twarzą na obrusie ołtarza, drżąc jak serce wyjęte z ciała.
Podsunęli się do niego w obawie, że zemdleje.
Biskup powstał, oparty na ramieniu profesora-teologa, patrzał na prymicjanta i odczuł niezwykłość chwili.
Ręką dał znak ciszy, wzrokiem nakazał, by nie przerywano powagi tego momentu. Wzruszony starzec w pił oczy w prymicjanta ze czcią... bo widział nad nim łaskę Bożą... bo czuł, że Chrystus przemawia do niego... że dusza księdza Józefa jest obecnie w sferach nieziemskich... że spełnia się nad nim łaska i przebaczenie Boga... że błogosławi go teraz sam Stwórca, że jak marnotrawnego syna przyjmuje go do Swej chwały Pan niebios i ziemi, Pan świata...
Ksiądz Józef był bezwolny, uniesiony w krainy cudów, w bezmiar anielskich stref, w szczęśliwość samą.