Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

serca, jak cenię biel dziewiczą, jej duszy, ten najgłówniejszy majestat monarszy kobiety i... jak cenię potęgę ducha twego, książę...
Mówiąc to, Homwerin położył dłoń na ręku Swena i spojrzał poważnym, badawczym wzrokiem w przepastne, jarzące się zachwytem jego oczy. Sweno drgnął i nagłe, uścisnąwszy mocno rękę profesora, pochylił się nisko do niej, dotykając ją ustami. Starzec szepnął zaledwie dosłyszalnie:
— Bohaterze, ufam w twoją moc...
I reszta słów zamarła mu w krtani.
Wtem odsunęli się od siebie, Wenuczy wyprostował swą wyniosłą postać. Na werandę wbiegł Luisel wzburzony, blady.
— Gdzie jest królowa? — zawołał, jak obłąkany.
— Najmiłościwszej — pani nie było tutaj, — odrzekł Sweno.
— Gdzież jest? Trzeba królową ostrzedz!
— Ostrzedz?! Co się stało?
Luisel nie dał odpowiedzi i jak nieprzytomny pobiegł dalej, znikając za cyprysami.
Sweno — spojrzał na Homwerina wzrokiem pytającym, niespokojnym i wybiegł za Luiselem. Mijał szpalery kwitnące, niosła go dziwna trwoga i dziwny niepokój. Brwi miał zsunięte w ostry, groźny luk. Mijał tarasy, groty, świątynie w cyprysach ukryte, wodospady spienione, opadające kolorowemi strumieniami, ze sztucznych skał, kwietniki fantastycznie ułożone, gaje, altany. Wszędzie pełno było rozbawionych gości, ale Sweno, idąc prawie machinalnie, zamyślony nad słowami Homwerina, nie zwracał uwagi na goniące za nim spojrzenia i na gwar, śmiechy, muzykę. Wkrótce znalazł się w głuchej części parku, oddalonej znacznie od ogrodów pałacowych. Stanęła przed nim postać króla Luisela, skradającego się ku niemu kocim krokiem.
— Cicho! — szeptał król, kładąc palec na ustach. Tam, w tej małej świątyńce — cesarz z Adrjanną Begezy rozkoszuje się w czułem sam na sam... Widziałem, jak tam weszli. Niesłychane, potworne, aby z taką... nimfą... tu... w Heljosie...
— Czy wasza królewska mość dlatego chciał ostrzec najmiłościwszą panią?
— Właśnie, właśnie.
Sweno ochłonął.
— Sądzę, — rzekł z naciskiem, — że sprawy tej można byłoby... nie poruszać.