Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ cesarzowa powinna o tem wiedzieć. Jej duma, czystość, ambicja...
— Przestańmy, — rzucił znaczącym szeptem Sweno, — jej królewska mość nadchodzi.
Zdaleka w alei ukazała się Gizella. Obok niej toczył się jak kula mały karzełek-grek i, zrywając rosnące przy drodze kwiaty, oddawał je królowej. W lekkiej seledynowej szacie, w purpurowym odblasku illuminacji, Gizella była tale piękna, że Sweno i Luisel zapatrzyli się w nią przez moment w niemym podziwie. Widocznie nie dojrzała ich, zajęta kwiatami, zatopiona w myślach, gdyż skręciła w boczną aleję, znikając w mroku drzew jak senne zjawisko. Luisel uczynił ruch gwałtowny, jakby chciał podążyć za nią, lecz Sweno wstrzymał go stanowczą postawą.
— Wasza królewska mość jest nazbyt pod wrażeniem potwornej sceny cesarza z księżniczką Regezy, i mógłby teraz cichą, dostojną zadumę, jaką tchnie cała postać królowej, zmącić nagle jakimś zgrzytłiwym dysonansem.
— Książę!!! — oburzył się król, spojrzawszy zdumionym wzrokiem na Swena.
Wenuczy nie ustąpił.
— Wasza królewska mość raczy wziąć pod uwagę, że królowej nie możemy zakłócać spokoju, dzisiaj ma go i tak niewiele po zachowaniu się cesarza podczas uczty.
— Dziwną jest intencja słów księcia, — odparł ironicznie bezradny Luisel i, przystroiwszy twarz w złośliwy uśmieszek, odszedł w stronę pałacu.
Swenowi wydało się bezcelowe reagowanie na dwuznacznik króla.
Wkrótce potem, na małym tarasie Gizella grała na harfie, otoczona gronem przyjaciół i najżyczliwszych sobie osób. Jej drobne palce przebiegały zręcznie po strunach, trącając je niekiedy z pieszczotą, prawie motylim wiewem, a czasem uderzając w nie z taką namiętną siłą, że harfa grzmiała burzliwem jakiemś wołaniem lub tonem rozpaczy i szamotania się, jak wicher bez przestrzeni a szerokich bezkresów łaknący.
Słuchacze byli porwani tą grą. Homwerin odrzucił głowę w tył na oparcie fotela i zdawał się odgadywać tę muzykę, pełną ciepła i woni majowego poranku, to znowu przechodzącą w żałosne łkanie to w gromy, bijące na podniebnych wyżynach. Sweno, siedząc zdaleka od królowej, w cieniu cyprysu, wsparł czoło na dłoni i nie odrywał oczu od jasnej, księżycowej postaci Gizelli, od jej palców, ciskających na struny wymowę uczuć i błyskawice myśli. Harfa zmieniła się w głos jej duszy, w krzyk serca — nie palce,