Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gedeon, znający wszystkie zarośla puszcz arwijskich; były one dla niego księgą otwartą. Dwór w Passetoff i częściowo dwór w Nomechji podziwiał tak osobliwe wycieczki księcia pana a stryja królewskiego, zdumiewał się, że wystarczało mu ubogie otoczenie dość pośledniej służby, i — wysnuwał stąd przeróżne domysły, urabiając koło osoby książęcej niebywałą legendę. Księżna zaś Łucja Teresa oraz wychowawczyni Gizelli, hrabina Marta, były tak zgorszone udziałem młodziutkiej księżniczki w zgoła dziwacznych upodobaniach jej ojca, że postanowiły ukryć Gizellę w jakim odludnym klasztorze, a ukazać ją światu dopiero wtedy, gdy jej wiek na to pozwoli.
Gizellę dręczyły te straszliwe zamiary jej matki i pań, otaczających księżnę, więc zdawała się tylko na opiekę ojca i, miłując go bezgranicznie, zdradzała przed nim z tym większą ufnością wszystkie tajniki swego dziewczęcego serduszka i marzeń.
Gdy wśród majowych lśnień słońca budziły się pachnące rozkwity wiosenne, a za oknami pałacu w Passetoff jęły zawodzić swe serenady słowiki, Gizella wyczekiwała niecierpliwie chwili, w której Małgorzata przypadnie do niej i szepnie tajemniczo:
— Miłościwy książę pan i ojciec wyrusza w góry jutro, o świcie... musimy być gotowe...
Ten znak napawał ją taką radością, że chwytała Małgorzatę w ramiona i tańczyła z nią w kółko, śmiejąc się i wołając naprzemian:
— Jutro! Jutro w bór!
I tym razem wyruszyła z ojcem w góry, nie umiejąc pohamować w sobie wybuchów nagłej radości. Nieskrępowane uczucie upragnionej w ciągu długich miesięcy swobody, potem majestatyczny widok górskich łańcuchów w szaro-fjoletowym tumanie mgieł i odurzające tchnienie głębokich knieji rozpierało jej piersi niewysłowioną rozkoszą i szczęściem. Znalazłszy się wśród gąszczy leśnych sam a jedna, zdaleka od czuwających nad nią pań dworu książęcego, marzyła sobie, że jest maleńką boginką ze słyszanej kiedyś ballady. Lubiła stroić czoło w czerwone dzikie jagody i wybiegać nad urwiska, lub wdrapywać się na niedostępne turnie, by mieć pod stopami ociekające srebrem kaskady, a w wyżach ponad sobą bezmierną roztocz niebieską. Zawisając nieraz nad przepaścią ze wzniesionemi, jak do lotu ramionami, w rozsypanym rzęsiście aż do ziemi płaszczu ciemno-bronzowych swych włosów, była naprawdę, jak ta zaczarowana królewna, o której szeptała tyle bajek stara piastunka Hedwisia w długie zimowe wieczory. Samo obozowisko, złożone z kilku szarych namio-