Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czystą linią prosta droga plantu kolejowego. Błyszczące, ciemne rygi szyn w zorzy zachodu wypukłe są, jak węże wyprostowane i pełznące obok siebie w dal. Po obu stronach plantu czerniały sągi drzewa, równo poukładane i przypominające szeregi niskich lepianek. Na jednym z sągów pod rosochatą płaczącą brzozą, której dwie potężne odnogi wyrastały jakby z jednego pnia, siedziała Handzia Tarłówna z ogromnym pękiem kwiatów na kolanach. Włosy jej zdobił wieniec z gorąco purpurowych maków, czarne warkocze lśniące jedwabiście opadały na ramiona. Dziewczynka była zdyszana ze zmęczenia, ale pomimo to, odpoczywając na drzewie, śpiewała półgłosem.
Nareszcie zaczęła wołać.
— Jasiu! Jasiu! Hop! Hoop!
Trawy opodal rozchyliły się gwałtownie, wypadł z nich szczupły chłopak siedemnastoletni, od Handzi starszy o rok, w bluzie szkolnej. Krzyczy jak opętany.
— Poziomek nazbierałem całą czapkę! Mówię ci Andziu, pyszne! Chcesz?
— Daj i chodź prędko, będziemy czekali na pociąg.
— Ii! Nie warto, teraz pójdzie towarowy.
— Właśnie na ten czekam. Wiesz dlaczego?
Chłopak zdumiony, szeroko otworzył oczy.
— Cóż ty naprawdę? Zwarjowałaś!
— Wcale nie zwarjowałam, a jak ty mogłeś?
— No, ja! Ja jestem mężczyzną, nie babą.
— Ty mogłeś to zrobić to i ja zrobię, chociaż jestem dziewczyną.
— Handziu! bo powiem pannie Ewelinie.
— Mów.
— Jak mamę kocham, tak powiem twemu ojczykowi.
— Ależ mów. Biegnij co tchu z tą wiadomością, ja tymczasem będę pod pociągiem.
Czarne, wielkie, wilgotne oczy Andzi rozżarzyły się figlarnym ognikiem.
— To dopiero będzie frajda. Hu-ha!
Jaś zbladł z przerażenia.
— Handziuniu! moja miła, moja dobra nie rób ty tego, ja się boję. Broń Boże stanie się co tobie, to już i ja zginę. Twej krzywdy, zwłaszcza wywołanej przezemnie, nie ścierpiałbym nigdy! Zabiłbym się odrazu.
— Nic mi nie będzie. Właśnie pokażę, że umiem być odważną, jak prawdziwa Tarłówna. Zresztą pragnę zbadać jakie to robi wrażenie.
— To nie wrażenie, to tylko strach — upewniał Jaś głosem zbolałym. Tobie coś powiedzieć, to zawsze taki koniec. Andziu, nie rób tego...
Dziewczynka nie uważa na uwagi towarzysza.