Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani Malwina zgodziła się biernie na powtórny przejazd do Smoczewa, rozpytywała syna szczegółowo o nowy dom i żaliła się, że jest ciasny i, że nie będzie miała wygód. Zastrzegła także kategorycznie, że bez Andzi nie wyjedzie.
Tarłówna obiecała pielęgnować ją w dalszym ciągu.
Gdy jednak nastąpiła godzina wyjazdu, Kościesza zażądał stanowczo, aby Andzia została w Turzerogach. Szorstko i bezwzględnie oznajmił o tem pani Malwinie.
— Andzia nie jest pielęgniarką pani, dosyć już tego, syn i Butkowska mogą się panią zaopiekować, Andzia zostanie ze mną, tak chcę.
Głos jego chroboczący, przykry i oczy, ostre w wyrazie, przeraziły panią Malwinę. Zemdlała, ale Jaś nie odłożył wyjazdu, ocuciwszy matkę, wsadził ją do powozu i podziękował zimno Kościeszy za gościnność, poczem konie ruszyły krokiem. Andzia odprowadzała ciotkę do bramy, piechotą, idąc obok powozu, bo wsiąść Kościesza jej nie pozwolił. Chora płakała, żegnała się z Andzią, zapewniając ją, że bez niej umrze lada dzień. Wyjazd ten robił wrażenie konduktu pogrzebowego. Przy bramie, Kościesza postępujący za Andzią, wziął ją mocno za rękę i oderwał od Smoczyńskich.
— Jazda — krzyknął ostro do stangreta.
Andzia zdrętwiała.
— No, nareszciel pozbyliśmy się z domu szpitala. Chodź Aneczko.
— Jak pan może być tak niegodziwym, takim... gburem — wybuchnęła Anna.
Kościesza pociągnął ją w aleję cienistą, pokrytą teraz jakby kożuchem z opadłych liści.
— Cicho, cicho... Aneczko i... nie nazywaj mnie panem... Anuś droga. Teraz kiedy ta.... stara wiedźma wyjechała, znowu będzie wszystko dobrze, jak dawniej.
— To jest moja ciotka, krewna mojej matki, nie pozwolę, aby ją pan tak nazywał. Moje miejsce jest przy niej i, do niej wrócę.
— Zostaniesz ze mną, bo ja tak chcę i... tak wypada.
— Nic mnie tu nie wiąże.
— Jakto, więc dom rodzinny jest dla ciebie obojętnym?
— Stał się nawet przykrym, bo ja... nie mam rodziny.
— Aneczko!... krwawisz mi serce.
— To trudno, mówię prawdę.
W milczeniu poszli do domu.
Kościesza starał się ułagodzić Tarłównę, ale na wszelkie jego czułe słówka i obietnice Andzia pozostała głuchą. Nie