Pani Smoczyńska spała.
Tarłówna odetchnęła głęboko, z ulgą i przyczaiła się cichutko na swem krzesełku, ocierając zapłakane oczy i twarz mokrą od łez. Pogasiła światła, ale sama nie spała, rozmyślając ciągle o Andrzeju i rozmawiając z nim w zgnębionych swych myślach.
Już zbliżał się rok od jego zgonu, on zaś stał przed Andzią ciągle jak żywy, głos jego słyszała niby na jawie.
Pani Malwina budziła się jeszcze kilkakrotnie, płakała, narzekała, lub kazała opowiadać sobie coś wesołego. Tak przetrwało do rana. Zaraz po śniadaniu przyszedł Jaś. Gdy zostali sami z Andzią, popatrzał na nią uważnie.
— Wyglądasz bardzo źle, Andziu, noc była nie dobra?... czy tak?...
— Jak zawsze. Cioci nic nie lepiej, jest bardzo znerwowaną. Wątpię czy będzie mnożna przenosić mamę do Smoczewa. Jest zbyt osłabioną.
— Nic nie szkodzi, w powozie przejedzie wygodnie, półtorej wiorsty drogi, pojedziemy krokiem. Zwlekać nie chcę ani dnia. Tylko twej prośbie uległem, pozwalając ci zabrać mamę, na wiosnę, z czworaku naszego znowu do Turzerogów. Rozumiem, że jej tu wygodniej, ale teraz, jak już stoi nowy dom — dosyć tego! Każdy dzień przebywania mamy w Turzerogach pali mnie, dłużej nie zniosę.
— Ale czy dasz mamie odpowiednie wygody?... Dom nowy, może jeszcze wilgotny, może jaki zapach farb?...
— Nie, lato było upalne, materjał suchy, wszystko w porządku. Największy i najwidniejszy pokój przeznaczyłem dla mamy, umeblowałem gruchotami ocalonymi z pożaru, mama je lubi. Reszta domku prawie pustkami świeci, ale pokój mamy zupełnie przyzwoity i wygodny.
— Kiedy chcesz mamę zabrać?
— Choćby dziś, zaraz...
— Ryzykujesz Jasiu.
— Niema na co czekać, nastaną słoty jesienne, mamie będzie coraz gorzej, przecie wiesz. Nie chcę, za nic nie chcę, żeby tu zmarła.
Przykrość odmalowała się na twarzy Andzi. Jaś to zauważył, pocałował ją w rękę.
— Nie dziw się, Aniu, znam twe serce i cenię bardzo opiekę twoją nad mamą, ale... wszak to nie twój dom, pan.... Kościesza zaś... czeka tylko naszego wyjazdu.
Tarłówna nie mogła zaprzeczyć, wiedziała dobrze, że ojczym jej pragnie, aby pani Smoczyńska jaknajprędzej opuściła Turzerogi i że okazuje to Jasiowi bardzo wyraźnie.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/249
Wygląd
Ta strona została skorygowana.