Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeczonej i razem z nią zrobi wypis dokładny wyprawy. Proszę prędko zrobić ten wypis i mnie przedstawić. Pojedzie pani ze mną i moją narzeczoną do Warszawy po zakupy.
Chmielnickiej wystąpiły na twarzy czerwone wypieki. W oczach pokazały się łzy. Zaczęła coś bąkać.
Wtem babka blada jak kreda, rzekła tonem mrożącym:
— Panna Chmielnicka podlega tylko moim dyspozycjom i nikt prócz mnie, prawa do niej niema.
Gabrjel sarknął jakiś epitet przez zęby i dodał głośno:
— Zobaczymy! Zwrócił się do Korejwy: — Pan przygotuje za tydzień dziesięć tysięcy rubli, gotówką, koniecznie, będą mi potrzebne.
— Czyś ty zwarjował do reszty? — zawołała babka.
Korejwo ostentacyjnie wzruszył ramionami.
— Dalibóg!... pan to tak jak dziecko.
Gabrjel ścisnął pięść i położył ją na stole, patrząc na babkę i Korejwę wzrokiem doprawdy bestjalskim, okropnym.
— Ja wam wszystkim pokażę, kto ja tu jestem... Ja wam teraz... ja wam...
— Gabrjelu, zastanów się, tracisz miarę — ostrzegłem go cicho, lecz z naciskiem, pochyliwszy się ku niemu. — Jesteś rozdrażniony, ale bądź dobrze wychowany.
Wtem hetmanówna wybuchnęła histerycznym płaczem, zerwała się z krzesła i, wpychając sobie chusteczkę w usta, opuściła salę. Gabrjel zarechotał przykrym śmiechem i, wskazując mi odchodzącą, zawołał na głos:
— Widziałeś dziewkę!... ryczy!... Czego ona ryczy