Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kilku słowach... ile wyrazu... Tak! upiorną mocą chcę ciebie zdobyć i zdobędę...
Gdy pogrążony w ekstazie tych marzeń spacerowałem po parku, nagle zaszeleściło za mną i ze skupiny krzewów wysunęła się do mnie Weroninka, zastępując mi drogę. Była wyzywająca, pewna siebie. Stanęła tak blizko, że piersią wypukłą przyparła się prawie do mnie.
— Dokąd pan jeździł konno, tak daleko?
Tego było mi stanowczo za wiele.
— Proszę panią bardzo zaniechać niedorzecznych pytań i... proszę mi zejść z drogi.
Byłem zły.
Dziewczyna zachichotała szyderczo... i w jednej chwili, jak kot na zdobycz, rzuciła się na mnie, owijając moją szyję ramionami.
— Pan jeździ do jakiejś panny?... a ja pana kocham, i pan, niby to o tem nie wie?
Odwinąłem natrętne ramiona bardzo łatwo, choć prężne były jak dwa węże.
— Ojej, jaki pan straszny i silny, ale właśnie dlatego ja się pana nie boję... bo...
Odsunąłem ją daleko od siebie, spokojnie, lecz bardzo stanowczo, panując nad sobą, by nie odepchnąć brutalnie tej lubieżnicy i... bez słowa poszedłem do mieszkania.
— Poczekaj! jeszcze ty mnie będziesz błagał o miłość! — usłyszałem za sobą głos drapieżny i urągliwy.
W pawilonie trafiłem na obiad. Kacper mnie właśnie szukał.
Gabrjel przyszedł zły, zaczął dogryzać babce i Korejwie w bardzo niesmaczny sposób, wreszcie rzekł:
— Hetmanówna niech dziś przyjdzie do mojej na-