Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oderwałem więc wyobraźnię od tej enigmy męczącej i wysłałem myśl ku Tereni. Nagły jej wyjazd z Porzecza był dla mnie niemniejszą zagadką, niż materjalizacja widma pradziada. Zmęczenie jednak i przedenerwowanie sprawiło, że nawet obraz Tereni zaczął mi się coraz bardziej zacierać, aż w końcu bieg moich myśli stał się niesłychanie chaotyczny i nie wiem kiedy — zasnąłem.
Gdy otworzyłem oczy, słońce już wzeszło i sala bibljoteczna była pełna światła. Nie mając na razie nic więcej do roboty, usiadłem przy stole i machinalnie rozłożyłem leżącą na nim księgę. Tyle ich przejrzałem, że przestały mnie już interesować. Trafiłem na tekst łaciński i myśląc o czem innem, jąłem go półgłosem odczytywać. Rychło jednak odsunąłem foljał z niechęcią. Oparty w fotelu, półleżąc, rzuciłem wzrok na szafkę zegara-antyka. Był to punkt w komnacie najświetlistszy, gdyż promienie słońca padły nań hojną kaskadą, zanurzywszy go w swej szczodrej kąpieli. Zegar stał przedemną w całej okazałości i dopiero teraz mogłem mu się przyjrzeć dokładnie, albowiem dotąd widziałem go tylko w cieniu i nie doceniałem. Wszak to skarb dla znawcy-amatora!
Błysnęła mi myśl, że mogłem go nabyć od Gabrjela.
Lecz rychło myśl ta wydała mi się śmieszną. Najpierw sumienie nie pozwoliło by mi pozbawiać zamku takiej ozdoby, a po drugie, nie miałbym może tyle pieniędzy do wydania dla własnej przyjemności, ile ten antyk wart jest w istocie.
Słońce uwypukliło wszystko piękno tego zabytku. Wyłoniły się rzeźby wspaniałe, cała nieskalana czystość struktury i jej bogatych linij. Królewski okaz!
Gdy tak patrzyłem pilnie na ten sprzęt wystawowy,