Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dom w Porzeczu na bardziej krewkich gości, doszłoby do zwady poważnej.
Kilku panów doskakiwało bowiem do siebie jak zacietrzewione koguty, a cała sprawa polegała li tylko na przeciwieństwie przekonań, w drobnej kwestji.
Jeden z młodych paniczów, okolicznych lowelasów, gnący się jak trzcina w wichurę, w monoklu, z głową mozolnie utrzymaną na stanowisku godnem tego szkiełka, (oczywiście w ścisłem porozumieniu z nosem) słysząc hałaśliwą dyskusję przeciwników, podniósł usta do granic najmożliwszych i syknął przez zęby:
— Idjoci!
Drugi młodzieniec upozowany na filozofa o wyglądzie hipochondryka i trapisty, pokiwał głową żałośnie i rzekł do grupy pań poważnie starszych (panien i młodych kobiet wyraźnie unikał):
— „Szczęściem jest, że tacy gladjatorzy nie ujrzą już.... Romy.... w nowym majestacie i na arenie jej przyszłej chwały nie będą kruszyli kopji“.
Odpowiedziało mu również potakujące, ale różne w formie i typie kiwanie głowami zaściankowych niewiast, których miny zdradzały, że są jak na chińskiem kazaniu.
Ponieważ byłem blisko, więc spytałem hipochondryka:
— Dlaczego pan wątpi w przyszły występ tych.... gladjatorów na arenie nowej Romy?...
Obejrzał mnie wzrokiem krytycznym badając, czy warto zmierzyć swój miecz z moją szpadką — jak zapewne określił to po swojemu.... i widocznie uznał mig za możliwego do fechtunku, gdyż z nową serją żałosnych huchów głowy rzekł ponuro, enigmatycznie: