w tym dniu tradycyjnym zbiera się w Porzeczu trochę osób, zatem ja w ich gronie... i... znowu dobór komplementów.
Żegnając Terenię, zdołałem ją zapytać szeptem, jaki to dzień 29-go?...
— Piotra, stryja imieniny i bal — odszepnęła.
Ucałowałem jej paluszki. Sądzę, że tradycja pana stryja była tem poraź drugi zadraśnięta, lecz dla przyjemności tego pocałunku poświęciłbym wszystkie tradycje, nietylko Porzecką.
Odpłynąłem z oczyma pełnemi Tereni, z głową pełną jej postaci, jej głosu. Ta dziewczyna nie na żarty kołacze mi do serca. Rodzą się we mnie nieznane mi dotąd uczucia, jakieś nowe prądy wibrują w całem jestestwie, nowe tętna walą w żyłach... O... źle! Instynkt samozachowawczy, mój obrońca, taki mi dotychczas wierny, milczy, zdechł, czy przyczajony urąga mi bezsilnie? Za słabe ma zęby na urok Tereni, tak samo jak ironja... nie śmie spojrzeć w jej oczy, nawet w moje, w które ona patrzyła. Zmuszam się do analizowania tej dziewczyny, chcę ją krytykować, chcę szydzić ze swego zapału. Nic z tego! wszystko milczy, jak zaklęte, rozrasta się we mnie tylko moc niepojęta, nieznana mi. Ale już rozumiem treść tej mocy, mogę ją nazwać właściwie, lecz... nie chcę. Tereniu! pozostań narazie w tej błękitnej mgle... przeczutą, objawioną... ale jeszcze nieprzeniknioną.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Odrywam się myślą od jej upojnej wizji i zaczynam układać plan śmiały, niedorzeczny. Czy to możliwe, by ona była w Krążu, w zamku, oczywiście przez nikogo nie widzianą? Czy mogę ją na to narażać?... ach,