Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zręcznie udał zdumienie poznawszy mnie, jakoby dopiero teraz. Skłonił mi się wpas, ale na moją towarzyszkę patrzał podejrzliwie. Wyjaśniłem mu sytuację i wskazałem na zepsutą łódkę panienki z Porzecza, pytając, czy się nie da naprawić. Stary rozchmurzył się odrazu, obejrzał, fachowo stateczek, uznając go za niemożliwy do naprawy bez stolarskiego warsztatu. Poczem jął przepraszać nas za swoje najście, tłomacząc się, że zwabiło go ognisko w borze. Ja zaś istotnie byłem na niego wściekły. Przerwał nam tak cudowną chwilę. Opowiadanie nie doszło już do skutku. Terenia, bo tak ją będę nazywał, była spłoszona i wyrywała się, by odpłynąć do Porzecza. Niedorzeczne miała pomysły, najpierw, że popłynie sama na mojej łodzi, potem, że powiezie ją Krzepa, ale spojrzałem na nią tak znacząco i kategorycznie, że zaniechała te swoje, projekty.
Krzepa twierdził, jakby w myśl moją, że odpływać jeszcze zawcześnie, trzeba czekać świtu, poczem flegmatycznie ulokował się przy ognisku. W pewnej chwili rzekł, patrząc to na mnie to na Terenię.
— Dziś noc Kupały — święta noc... A państwo nie zapalą sobótek... na rzece?.... Dziś wróżby pewne....
Milczeliśmy oboje, trochę zmieszani. Więc stary zagadał inaczej:
— Tak samo, dawno już dawno, siedzieliśmy, przy ogniu w borze z panem Marcelim Pobogiem i jego zoną, gdy po powstaniu i po ozdrowieniu pana, uciekali oboje zagranicę w przebraniu chłopskiem. Jaśnie pan podobny do pradziada Hieronima, że aż dziw bierze patrzeć, ale podobny i do dziada Marcelego, to mi się tak majaczy jakby to były tamte czasy i.... tamta para jaśnie państwa.
Łuna różowa od ognia, pokrywająca twarz Tereni za-