Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płomień, posiadł jej usta. Usłyszała stłumiony, głuchy jego okrzyk.
— Moja ty... Danae...
Świat zakręcił się wirem w ich mózgach. Świat runął, nie egzystował. Został jeno szał, zachwyt, jeden, jeden czar.
A potop złotego deszczu płynął i płynął z nieba.
Ocknęła się, gdy chwycił ją na ręce jak dziecko, poczuła, że jest niesiona w jego objęciach. Oprzytomniała!...
Ogarniając ją całą żelazną obręczą swych ramion, okrywał gradem pocałunków jej oczy, włosy, policzki, parzył jej usta, gryzł je aż do bólu, żar swych łaknących warg przesuwał po jej obnażonej szyi i piersiach, pieścił jej stopy i ręce, szalał, wrzał. Zrozumiała, że jest w jego mocy, zdana bezwzględnie na jego łaskę i pomimo rozkoszy nieziemskiej, zlękła się. Zbyt blizko byli siebie, władza jego zbyt ją upajała.
Usłyszał szept jej roztrzęsionych ust, szept błagalny:
— Jedyny mój, ja siłę swą... czerpać