Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie można, nie można... to osłabia. Gdzież siła?!...
— Umiłowanie moje, to osłabia chwilowo tylko, potem wzmacnia ducha i w tem jest jego siła!
— Ale to purpurowy kwiat! Czy nie zaćmi bieli... tych drugich...?
— Nie, tylko je uświetni!
— Jednak to wytwór szatański.
— Jedyny u nas co prawda. Jesteśmy ludźmi, promieniu mój, pozwólmy sobie choć na tyle z ludzkich ułomności, co zresztą jest pięknem, musisz przyznać.
Uśmiechnęli się do siebie serdecznie. Podała mu obie dłonie.
— Nie wskazuj mi piękna tam, gdzie je sama widzę. A teraz dowidzenia! Idę malować morze. Ty zaś idź do swoich ksiąg, zeszytów, artykułów. Czeka na ciebie nieśmiertelny Byron i ironicznie słucha, co o nim nowego powiesz?
— Ach tyle już nagadali, że mu chyba dam spokój. Cóż tam ja profan i Byron!
— Cóż tam ja — profanka, dyletantka... i morze? Ty masz o Byronie tylko pisać, ja zaś