Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W pewnej chwili Dada spochmurniała. Przypomniała sobie taką samą śnieżną biel na „Perekrestce“ w lesie dawidowieckim, gdzie zawsze z ojcem stawała na stanowisku podczas polowania, bo tam „wsiakij zwier beżyt szczob sie perekresty‘sia pered smertiu“ mówi stary Semen, „pobereźnik“ gajowy. Dlatego to uliczka zanurzona wśród gęstych zagajów sosen nazywa się w miejscowej gwarze — Perekrestka.
Dada wznosi oczy żałośnie w górę, gdzie nad białym borem rozpięty błękit nieba świeci przejrzystą barwą wolny od obłoków, pogodny. Niebo się uśmiecha do lasu, a las cieszy się z tych ciepłych uśmiechów, bo choć mu pięknie w tej bieli, lecz za ciężko. Szczodry uśmiech nieba, może jodłom uwięzionym sprawić ulgę. Spadnie trochę pyłu białego, spłynie trochę łez i będzie lżej zielonym ramionom. Dada nie uśmiecha się do nieba, choć ono odbija się w jej ciemnych oczach i nasyca je błękitem swego piękna. Dawna Dada Dobrucka czuje pod powieką coś palącego i rzęsy czarne zatrzepotały jakoś dziwnie prędko. Ale Dada Turowa wstrzymała dygot rzęs... zacisnęła mocno powieki, by wilgoć łez pod niemi zebraną nie puścić na policzki.
— Nie, nie!... O Boże!... A za chwilę ze sztuczną brawurą w głosie altowym o dwa tony niższym i jakimś nabrzmiałym:
— Zagraj... do nogi! Szast... tu!... Nie widzicie, że to już Polany... Gdzie pędzisz?... Och, patrz... patrz... jak tu cudownie!...
Leżała przed nią rozległa polana, gładka i biała niepokalanie, błyszcząca w słońcu srebrną lamą, roziskrzona... Otaczał ją zwarty mur lasu w białe kożuchy odziany, uroczysty i dostojny. Cisza trwała tu, jakby jeszcze bardziej głucha, niż w głębi boru. Nie słychać nawet krakania wron. Psy stanęły na skraju Polany, podniosły pyski do góry i węsząc przeczystość powietrza rozległej przestrzeni, wpatrywały się poważnie w biel rażącą oczy, a tak powabną, tak pociągającą, by sko-