Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdy się jest blizko pani, gdy się jest pod jej wpływami, to wystarczy by człowiek nabrał wiary i zapału do życia. Niech się pani za moją szczerość nie obraża. Ja wiem, że gdybym był w położeniu pana Strzeleckiego, czułbym się także inaczej. Ale ja jestem fatalista, wykolejeniec, nędzarz materjalny i duchowy. Dla mnie ratunku już niema!
War zerwał się z krzesła i podszedł do okna.
— Widzę, że muszę pana wyspowiadać, bo pan ma przedewszystkiem chorą duszę. Nie wiem jaki powód realny tej strasznej choroby, bo utrata majątków kresowych to wielka krzywda, ale ani nędza, ani nieszczęście. Pogadamy o tem, dobrze panie Edwardzie? Ale najpierw niech się pan uspokoi, proszę. Ma pan we mnie zawsze szczerą przyjaciółkę, proszę wierzyć.
Podskoczył i chwycił jej rękę, którą ucałował niemal z nabożeństwem. W tej chwili odezwał się dzwonek.
— Pewno Jerzy — rzekła pani Teresa.
War ochłódł, spojrzał na wchodzącego niechętnie. Strzelecki przywitał Wara chmurnie. Patrzył na niego dziwnie jakoś, badawczo i pytająco.
— Byłem u pana wczoraj w Bristolu, lecz nie zastałem, Dziękuję za rewizytę i... mogę podobno złożyć życzenia?
— Życzenia?... czego?
War zrobił wielkie oczy.
— Dowiedziałem się przed godziną na mieście, że pan zaręczony.
— Ja?!
Krwawy jak ogień rumieniec oblał twarz Edwarda.
— A niedobry pan War, nic nie mówił — zawołała pani Teresa.
Ale uśmiech zgasł na jej ustach. Ona i Jerzy patrzyli na twarz Wara, poruszoną niebywale i płonącą, Teresa ze zdziwieniem, Jerzy z nagłem zakłopotaniem. Wreszcie Strzelecki rzekł nieco innym tonem, trochę cieplej.