Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mówmy o tem, bo nie warto! Cóż ja teraz? Jestem niczem, parjasem, nędzarzem.
— Czy Pochleby są tak zniszczone? Przecie są na lewym brzegu Wisły. Inwazja tam na szczęście nie doszła, więc dlaczego nazywa się pan nędzarzem?
— Ach, proszę pani, cóż te Pochleby?
Pobożyna patrzyła na Edwarda poważnie.
— Pochleby to doskonały warsztat, na którym pan może pracować i żyć dostatnio, gdyby pan pracować chciał.
— Eh, proszę pani, to temat za błahy na rozmowę naszą! — pochylił się do jej ręki — mówmy lepiej o pani, o... o tem co panią interesuje.
— Dziękuję panu za serce, lecz...
Pani Teresa wysunęła rękę z zaborczych rąk Wara, gdyż pocałunki jego stawały się zbyt gorące.
— Chciałabym wiedzieć o panu coś dobrego, bo tyle się widzi dokoła nieszczęścia po tej wojnie strasznej, że doprawdy jakby nad ludzkością przeminął wiek, takie wszędzie zmiany, tyle ruin i łez. Pan znał Jerzego Strzełeckiego, nieprawdaż?
— Owszem znałem, ale mało, spotykałem go u państwa.
— No tak, dziś on jest zrujnowany zupełnie. Cały klucz Nowosiółecki przepadł. Wszystko w gruzach. Jerzy jest rzeczywisty bankrut, a jednak nie nazywa się już nędzarzem i zbudził się do czynu. Szuka posady, pragnienie pracy rozsadza go. Nie traci nadziei w przyszłość.
— Gdzie obecnie jest pan Strzełecki?
— Był u nas przez całą zimę od listopada.
— Ach, był w Uchaniach... na więc mu się nie dziwię, że posiada zapał do życia i...
— Dlaczego pan to mówi?
Zmierzyli się wzrokiem.
Poważny pytający wzrok Teresy zmieszał nieco Wara. Spuścił oczy pod mocą wyrazu jej oczów i odrzekł ciszej: