Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przepraszam pana, widzę, że byłem niedyskretny, lecz ponieważ mówią o tem głośno...
— Kto to panu mówił? — wykrztusił War.
— Słyszałem od kilku panów w cukierni, gdzie umawiałem się z moim przyszłym chlebodawcą. On mi także mówił, że słyszał o tem rano, na giełdzie.
— Jak o nowej walucie — syknął War i chwycił ręce pani Teresy.
— Żegnam panią!
— Panie Edwardzie, co panu? Niech pan zostanie, pan taki wzburzony.
— Jeszcze raz przepraszam pana bardzo, bardzo — rzekł Jerzy serdecznie — powtórzyłem jakąś plotkę i szczerze tego żałuję. Proszę mi wybaczyć.
Edward stał jak skamieniały, więc pani Teresa posadziła go na fotelu i usiadła obok. Ale War ukrył twarz w dłoniach i rzekł głosem cichym:
— To plotka, choć właściwie, może i nie plotka.
— Więc nie mówmy o tem — przerwała Pobożyna.
— Niech się pan, uspokoi, proszę.
Teresa zwróciła się do Jerzego.
— Pan mówił o przyszłym chlebodawcy? Więc pan już znalazł posadę?
— Tak, droga pani, dziś przed godziną umówiłem się z panem Bójskim ze Zdołczyc na posadę rządcy.
— Rządcy? Pan?
— Niestety tylko, na razie. Muszę się dać poznać, niech ocenią moją pracę. Wczoraj kołatałem do pana w tej sprawie — rzekł Jerzy do Wara — chcąc prosić o protekcję i rekomendację w znalezieniu pracy. Dziś ją znalazłem.
Zebrzydowski odkrył twarz. Oczy mu gorzały, na ustach miał dziwny uśmiech.
— Do mnie o protekcję? Pan ze mnie żartuje! Przecie my koledzy w niedoli powojennej. Skądże ja teraz?
— Ma pan Pochleby, stosunki, niech pan nie bluźni.