Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ha, ha! Ty mądra jesteś Róziu. Ale czy oni czują tę potrzebę sami, czy oni pozwolą sobie tę krew narzucić?
— Muszą! Z purpurą naszej krwi wniesiemy im, ich zatraconą purpurę świetności, bogactwa. Zebrzydowscy znowu blask magnacki roztoczą dokoła, to wystarczy, żeby ich zjednać, a nawet zachwycić.
— Aj, aj! Dla Wara to tak, ale dla jego matki? Ona podobno nie widziała partji w kraju dla syna, pomiędzy najpierwszemi księżniczkami i hrabiankami.
— Bardzo wierzę, ale to było dawniej, teraz baronówna Krongold będzie świetną partją dla Zebrzydowskiego na Pochlebach. Może papa być spokojny.
Krongold zamyślił się, poczem nagle podniósł ręce w górę i, uśmiechnięty rozkosznie zawołał wesoło:
— Aj, aj! Róziu, ja już ciebie widzę panią Edwardową Zebrzydowską na Pochlebach. Piękna z was będzie para.
— Co tam na Pochlebach? Papo! My kupimy ogromne dobra z pięknemi pałacami, zamkami, stajnią wyścigową. Urządzimy sobie życie lux, pierwsza klasa. Przecie stać nas na to.
Krongold patrzał na córkę rozpromieniony.
— Z Krongoldów Edwardowa Zebrzydowska na Derbyszczach i Hłowatynie, to dopiero brzmiałoby tak jak trzeba. Ale tamto już pewno nie wróci, a zresztą.
Wtem zasępił się i w oczach jego przemknął niepokój.
— Ale jeśli War zacznie po dawnemu hulać i cały świat uważać za swój dom? To będzie gorzej! Tego i nasza fortuna nie wytrzyma.
— Ja go utrzymam przy sobie, ale nie chcę mu zabraniać tego, do czego przywykł i co jest jego naturą. War to wielki pan, jemu potrzeba oprawy i ja mu tę oprawę dam wzamian za jego osobę i za jego nazwisko.
— Co znaczy nazwisko bez pieniędzy? Ty, Róża, pamiętaj zawsze, że ty jemu dajesz górę złota, czyli