Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cy wiedzą, że on się tak długo starać o ciebie nie może i wszyscy myślą, że on już dawno twój kochanek. No co to jest za interes?
— Niech sobie myślą! Być kochanką Zebrzydowskiego to wcale nie wstyd i nie jedna mi zazdrości. Może być papa pewny.
— Niech zazdroszczą, ale jak moja kieszeń jęczy, tego mi nikt nie zazdrości. Ten panicz, ten War, to on wystrzępi moją kieszeń tak że aj! i myśleć się nie chce. To jest rozbój, to czysty rozbój!
— Czy jesteśmy miljonerami, czy nie?
— Miljonerami? my? Nie daj Boże, żeby my przy obecnej walucie byli tylko miljonerami! To byłby już koniec z nami! My teraz miljarderzy, ale to wszystko się wystrzępi, jak ta twoja książka. Ona też kosztowała pieniądze a teraz ot, została okładka! Ten War...
— Niech papa nic nie mówi na Wara. On jest Zebrzydowski, jemu wszystko wolno. Wszystko!
— I zrujnować Krongolda też wolno?
— Wolno, skoro Krongoldówna kocha się w nim
— Aj, aj! to jest rozbój, to nieszczęście! A jak on się z tobą nie ożeni? ten panicz, ten jaśnie pan?
— Ożeni się, może być papa spokojny.
— Mówią coś, że on się kochał w mężatce.
— Cóż mnie to obchodzi?
— No, ja myślę, ale czy jemu pozwolą się z tobą ożenić? Jego matka podobno wielka arystokratka, Mohyńska z domu, ma być dumna jak królowa.
— Z czego? wszystkie majątki pod bolszewikami, a ona żyje z renty. Pochleby należą do Wara.
— To prawda co mówisz Róziu! Ty mądra jesteś dziewczyna, ja wiem! Ale te polskie magnaty to one są dumne zawsze, czy mają z czego, czy nie. Taka już w nich natura i taka krew błękitna, jak mówią. Ha! ha!
— Tembardziej potrzeba im purpurowej na domieszkę, żeby nie zwodniała do reszty.