Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W atłasowym buduarku ananasowego koloru panował nastrój chmurny. Panna Róża Krongold wciśnięta w róg kanapki szarpała książkę, którą czytała przed chwilą. Postrzępione kartki spadały melancholijnie na puszysty dywan, niby pióra skubanego ptaka. Niektóre wiechetki papieru zaczepione o jedwabną suknię chwiały się i zdawały się uśmiechać ironicznie czarnemi resztkami druku mającemi wygląd wyszczerzonych zębów. Naprzeciw panny Róży wielka postać jej ojca wypełniała doszczętnie głęboki fotel. Krongold ręce trzymał oparte na brzuchu a duże palce zaczepiał jakby dla równowagi o złotą, grubą dewizkę zegarka. Bogaty przemysłowiec patrzał na kawałki papieru, rozlatujące się z książki z filozoficzną miną człowieka, który już nawet nie oburza się na widok marnotrawstwa, dopełnianego w jego oczach. Milczenie trwało długo. Twarz Krongolda ponsowiała coraz bardziej, panna Róża natomiast bladła. Książka nikła w jej rękach, a u jej stóp rósł stożek postrzępionego papieru. Wtem zabrzmiał głos Krongolda, przytłumiony, jakby się wydobywał z pod warstwy tłuszczu.
— A co będzie dalej?? Czy to tak długo może być?
— Będzie dokąd ja zechcę — odrzekła panna obojętnie.
— No pewno! ale ja ci coś powiem, Róziu, że tak jak ty strzępisz tę nieszczęśliwą książkę, tak on strzępi naszą fortunę i twoją opinję.
Panna podniosła na ojca pyszne, czarne oczy z wyrazem zdziwienia.
— Cóż to znowu za porównanie?
— Zastanów się sama. Zebrzydowski bywa tu ciągle, cały karnawał wyprawiałaś dla niego bale, festyny, obiady, rauty. Aj! co to kosztowało i co z tego? Wszys-