Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bohdan mówił nieubłaganie:
— Z rozpaczy można się zabić, ale nie wychodzić za mąż. To nie zabójstwo, to tylko kalectwo na całe życie. Luciu, ty ordynata nie kochasz.
Wstrząsnęła się.
W jej głosie zabrzmiały gniew, zdumienie niesłychane nad zuchwałością Bohdana.
Okropny wir zapanował we wszystkich uczuciach Luci. Usłyszane słowa były dla niej obelgą, raniły ją pręgierzem barbarzyńskim. Ale w jestestwie swem dziewczyna odczuwała najmocniej zawód, z powodu, że upadły jej domysły o spisku. Ordynat nie mógł się ukrywać za Bodziem, skoro ten ośmiela się profanować jej uczucia dla Waldemara przez rzucenie co do nich wątpliwości.
— Jaki ma w tem cel? — pomyślała. — Co to wszystko znaczy? Czego oni od niej chcą?
Niepewność i lęk wewnętrzny odmalowały się na twarzy Luci. Chłód wystąpił z równą siłą. Popatrzała prosto w oczy Bohdana i rzekła bezdźwięcznie:
— Nie rozumiem ciebie! Czyś ty nieprzytomny, czy ja?
— Luciu, posłuchaj mnie...
— Powiedz, co twoje słowa znaczyły! — przerwała mu nerwowo.
— Moje słowa?... Mówiły prawdę: ordynata nie kochałaś i nie kochasz.
Baronówna powstała z fotela.
— Dosyć! — przerwała. — Żegnam ciebie. Jesteś dziecinny... i śmieszny.
Prędko wyszła z pokoju.
Bohdan słyszał jej uśmiech, nienaturalny; krztuszący się nienawiścią dla niego, drapieżny, a pełen żalu.
Jad, wszczepiony słowami Bodzia, wsiąkał do duszy Luci i zaczynał powoli działać.




XLVI.

Lucia całą noc przemęczyła się rozterką duchową. Trapiła ją walka z porywami zagadnień wewnętrznych, z szeptem buntowniczym sumienia. Gwałt, zadany sercu, mścił się już w przede-